György Spiró jest znanym dramaturgiem i prozaikiem węgierskim, zresztą znawcą kultury polskiej i krytykiem jej słabości (w powieści „Iksowie”). Na scenach polskich grana była też sztuka Spiró „Szalbierz”, rzecz o Wojciechu Bogusławskim. Przyjrzyjmy się nowo przetłumaczonej powieści tego autora „Salon wiosenny” (2010; przekład Ireny Makarewicz 2016).
Rzecz jest o – można by rzec – węgierskim Kowalskim, postaci całkiem przeciętnej, żyjącej wśród zdarzeń z połowy XX wieku. Można by tak rzec i na tym poprzestać, gdyby nie konieczny dodatek, że „nasz bohater” (tak notorycznie i nie bez ironii nazywa go narrator) jest Węgrem pochodzenia żydowskiego, ożenionym z węgierską Żydówką i, co w tej sytuacji zrozumiałe, jest „człowiekiem lewicy”. Historia nie obejdzie się z nim łaskawie.
Powieść ma silny aspekt humorystyczny, acz nie jest wesoła. To raczej życie nasycone jest ironią, a my – owi Kowalscy – zostaliśmy porwani przez jej nurt. „Drugiego września bohater naszej opowieści, inżynier mechanik Gyula Fátray, skończył czterdzieści sześć lat”. Był rok 1956. Jak słyszymy w przytoczonym zdaniu, narrator zwraca uwagę na to, że oto właśnie będzie opowiadał. Rok 1956 ma pewne znaczenie dla Węgier („wybuchła rozróba”, mówi oględnie narrator, nawidoczniej przyzwyczajony do eufemizmów), ale bohater na czas dni powstania i jego stłumienia przez Rosjan mimowiednie znalazł się w szpitalu. Chorobę ma dość figlarną, a mianowicie usuwanie hemoroidów. Czy pisarz przeprowadza analogię miedzy operacją szpitalną a wojskową, nie jest oczywiste. Tak czy inaczej, narrator sumiennie informuje, że pierwsze po zabiegu, bolesne wypróżnienie Fátray przeszedł „w czwartej dobie po zabiegu, w poniedziałek.”
Tym sposobem „nasz bohater” uniknął zaangażowania się w zawieruchę, która nawiedziła Budapeszt (Rosjanie „do Budapesztu wkroczyli ponownie i teraz pewnie już nigdy nie pojawi się kwestia wychodzenia.”) Jednak Gyula nie uniknął Historii, czego my tu opowiadać powtórnie nie będziemy, odsyłając czytelnika do samej powieści. Bohater co pewien czas produkuje złote myśli, jak na inteligenta przystało. Oto jedna z nich: „Przecież musi istnieć także bardziej udany rodzaj demokracji ludowej, w przeciwnym razie ludzkość nie miałaby przyszłości.” Ze swym przyjacielem „lubili grać w szachy i starali się unikać obrońców rasy.” Cóż, my też nie wiemy, jak ich uniknąć w dowolnym ustroju.
Może teraz przywołamy pewien epizod. Otóż na Wielkanoc 1957 roku miała być w domu Fatray’ów kura. Ptak czeka w kuchni na egzekucję, i Gyula też. Obydwaj nie znają przyszłości. „Kura się obudziła, uderzała skrzydłami, ale sznurek nie pozwolił jej zrobić ani kroku. Nasz bohater napił się wody, a potem tylko siedział na taborecie (…)” W końcu zamordował kurę i zjedli ją.
Mimo iż „rozniosło się, że Fátray nie jest złym człowiekiem”, dalsze – już po zjedzeniu kury – losy bohatera nie są godne pozazdroszczenia. Opowieść po trosze przypomina „Proces” Kafki, najsłynniejszą przecież parabolę XX wieku. I nie tylko tego wieku. Z drugiej strony Spiró nie stroni, jak powiedzieliśmy, od łatwego humoru: „Budka milicyjna to funkcjonalny obiekt w kształcie walca, z wielkimi, wypukłymi oknami. (…) W gazetach pisano w lecie, jaki to wspaniały wynalazek taka budka, nawet w Związku Radzieckim jest ich mało.” Czytamy i myślimy sobie, że te budki to pestka. My dziś mamy wszędzie kamery, a policja nadal stoi „na straży”. Głównie polityków. Poli-cja, poli-tyk. Kuzyni po języku.
A oto inna gra językiem. Bohater „ruszył w górę po nieparzystej stronie ulicy Cierpienia” (nie pozbawiony humoru jest przypis, który informuje – niczym w reportażu – że w oryginale jest to ulica Ürömi). Zaś stronę dalej okazuje się, że rodziców bohatera wypędzono z ulicy Przymierza (Szövetség).
Podoba nam się też zdanie: „Gelb nie był ani komunistą, ani socdemem, a tylko turystą.”
Bardzo współczesna, stosowna na wiek XXI w krajach Traktatu Wyszehradzkiego, jest obserwacja: „Dwa stoliki dalej siedziała szykowna Anna Padani, którą przed kilku laty awansowali ze sprzątaczki na funkcjonariuszkę związków zawodowych.” Oraz: „Wielu ludzi z wojska i z resortu spraw wewnętrznych przenieśli do kultury.”
Natomiast w przyszłość, zapewne, wymierzone są kolejne informacje: „Zgodnie z tym rozporządzeniem nie jest konieczny nawet akt oskarżenia, prokurator może wnieść je ustnie.” I dalej: „samorządność niezupełnie będzie naśladowała wzór jugosłowiański, ale (…) bezwzględnie należy ją popierać”. Bardzo zabawne.
„Sekretarz partii potakiwał (…)
– A jak nazywałeś się wcześniej? – zapytał.
– Klein.
– Miałeś nazwisko Klein, mój Gyulo?”
„Nasz bohater milczał. Widział już najróżniejszych komunistów (…) Ale takiego z Volksbundu to jeszcze nie widział.” Jakoś mamy wrażenie, że to idzie w obydwie strony.
Tymczasem górnicy zakończyli strajk. Co bardziej porywczy przywódcy rad robotniczych zostali aresztowani (…) Kilka osób (…) skazano na śmierć (…) Rząd się skonsolidował i pogoda uległa poprawie(…)”
Życie erotyczne bohaterów też nie jest łatwe: „Kati ściągnęła bluzkę i zdjęła układaną spódnicę, lecz tymczasem mężczyzna zasnął na siedząco.”
Jak się ten horror dalej rozwija, nie będziemy tu opisywali, ale nie jest nam do śmiechu.